Natasza Socha
Rosół z kury domowej
Wydawnictwo: Pascal
Ilość stron: 304
Lipiec 2015
ISBN: 978-83-7642-558-0
Oprawa: miękka
Mówiąc szczerze, czuję się tą powiastką lekko zniesmaczona. Po jej przeczytaniu zaczęłam się zastanawiać nad sensem "związków małżeńskich". Autorka przedstawia w powieści fajne kobietki, niestety wychodzi na to, że ta "fajność", to bardziej naiwność i chroniczna głupota. W "Maminsynku" mieliśmy przedsmak takiej kobiety, która za wszelką cenę chce wyjść za mąż, nawet na przysłowiowego i oczywiście tytułowego maminsynka, jest tak zdesperowana, że posuwa się do oszustwa. W tej powieści poznajemy kobiety, które już upragnioną przysięgę małżeńską złożyły i nagle okazało się, że obudziły się z ręką w przysłowiowym nocniku, a ich życie sprowadziło się do zakupów, gotowania, sprzątania, wycierania tyłków dzieciom i służenia mężom w stosowny sposób. Totalna masakra. Wychodzi na to, że większość kobiet ma kurze móżdżki i naprawdę nie jest wiele warta. Nasza główna bohaterka kończy studia architektoniczne i na swoją zgubę wychodzi za wymarzonego księcia z bajki, pracować nie musi, przecież wije gniazdko, mebluje dom, gotuje, pieli ogródek, kompletuje przecudnej urody sprzęt gospodarstwa domowego, no ale bajka kiedyś się kończy i po latach małżeństwa dostaje kopa w tyłek, bo mąż zmienił egzemplarz na młodszy model żony i to taki, który wcale nie umie gotować! Zdetronizowana księżniczka zabiera niewielki tobołek (20 % majątku), bo więcej jej się nie należy (przecież NIE PRACOWAŁA!) i wyjeżdża do Niemiec, do swojej szalonej ciotki. Tam to dopiero poznaje "kury domowe" pierwszej wody. Ubaw niezły, ale jakiś niesmak pozostaje. Czy kobiety naprawdę są takie głupie? Czy rzeczywiście dają sobą tak pomiatać? Cieszę się, że chociaż zakończenie daje lekkie rozprężenie i odrobinę satysfakcji.