Elżbieta Rodzeń
Dziewczyna o kruchym sercu
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Ilość stron: 568
Marzec 2016
ISBN: 978-83-7785-867-7
Oprawa:miękka
Z reguły staram się omijać książki przeznaczone dla młodego czytelnika, a taka w popularnym obiegu jest "Dziewczyna o kruchym sercu", jednak zachęcona wieloma pochlebnymi recenzjami przełamałam się i zaczęłam czytać. Rzeczywiście, początek wydał się niezgorszy, nawet ciekawie się zaczęła. Tematyka wyjątkowo mi bliska, ale niestety później było już tylko gorzej.
Pokrótce - Ula to ciężko chora na serce młoda dziewczyna, ma spore zaległości w szkole, niebawem będzie pełnoletnia, ale i ona i jej najbliżsi doskonale wiedzą, że jej życie nie potrwa już długo. Do pomocy w nauce, jako wolontariusz, zostaje wyznaczony kolega z klasy, przystojny, mądry, prawdziwe "ciacho". Ula zachowuje się, jak typowa ciężko chora "sercówka", która ma gdzieś opinie innych, nie ufa, nie stara się z nikim zaprzyjaźnić, jest taką wolną satelitką i tego się kurczowo trzyma. Jednak "ciacho" o wdzięcznym imieniu "Paweł" jednak wkracza w jej życie i rodzi się coś wyjątkowego. No i może mogłabym przełknąć ckliwą opowieść o księciu i biedniątku, ale niestety nie potrafię, bowiem powieść jest dla mnie bulwersująca, pełno w niej wulgaryzmów (podobno młodzież takim językiem obecnie operuje, ale to chyba nie powód, aby propagować to w literaturze), poza tym zalatuje mi sekciarstwem, chociaż główny bohater jest praktykującym katolikiem. Pierwsze słyszę, aby w Kościele katolickim byli strażnicy życia lub wyznaczane i namaszczane przez samego Boga osoby, które mają doprowadzić człowieka do dobrej śmierci, które mogą grzeszyć i wszystko jest im odpuszczane, bo mogą więcej, lub, że się tatuują krzyżami (w tym przypadku św. Benedykta). Postać Uli w tej powieści w sumie mało znaczy. Możliwe, że w tej chwili wielu czytelników może się na moją recenzję oburzyć i udowadniać, że to takie wzruszające, że chora dziewczyna dostaje szansę na miłość, że tyle przeżyła dzięki Pawłowi, że to dla niej takie cudowne, a dla czytelnika wzruszające, itd. Jednak ja skupiam się na Uli, czy autorka i dotychczasowi zachwyceni czytelnicy zastanawiają się, jak książkę odbierają osoby chore tak jak Ula? Ludzie chorzy na serce (choroba głównej bohaterki nie jest wyssana z palca) również czytają i ja jedynie mam nadzieję, że tej książki nie wezmą do ręki. To książka dla zdrowych, którzy mogą sobie jedynie wyobrazić, jak to jest żyć z taką chorobą, pochlipać noskiem i poocierać łezki.
Książka pokazuje bardzo krzywy obraz wszystkiego, począwszy od wiary, otaczającej rzeczywistości, posługi Kościoła, na szpitalnej codzienności kończąc. I jest mi niezmiernie przykro, że aby zaspokoić czyjeś ambicje i rozrzewnić rzesze "fizycznie zdrowych czytelników", ta, z gatunku dla mnie trudna do określenia powieść, została wydana i postawiona na półce księgarni.
Pokrótce - Ula to ciężko chora na serce młoda dziewczyna, ma spore zaległości w szkole, niebawem będzie pełnoletnia, ale i ona i jej najbliżsi doskonale wiedzą, że jej życie nie potrwa już długo. Do pomocy w nauce, jako wolontariusz, zostaje wyznaczony kolega z klasy, przystojny, mądry, prawdziwe "ciacho". Ula zachowuje się, jak typowa ciężko chora "sercówka", która ma gdzieś opinie innych, nie ufa, nie stara się z nikim zaprzyjaźnić, jest taką wolną satelitką i tego się kurczowo trzyma. Jednak "ciacho" o wdzięcznym imieniu "Paweł" jednak wkracza w jej życie i rodzi się coś wyjątkowego. No i może mogłabym przełknąć ckliwą opowieść o księciu i biedniątku, ale niestety nie potrafię, bowiem powieść jest dla mnie bulwersująca, pełno w niej wulgaryzmów (podobno młodzież takim językiem obecnie operuje, ale to chyba nie powód, aby propagować to w literaturze), poza tym zalatuje mi sekciarstwem, chociaż główny bohater jest praktykującym katolikiem. Pierwsze słyszę, aby w Kościele katolickim byli strażnicy życia lub wyznaczane i namaszczane przez samego Boga osoby, które mają doprowadzić człowieka do dobrej śmierci, które mogą grzeszyć i wszystko jest im odpuszczane, bo mogą więcej, lub, że się tatuują krzyżami (w tym przypadku św. Benedykta). Postać Uli w tej powieści w sumie mało znaczy. Możliwe, że w tej chwili wielu czytelników może się na moją recenzję oburzyć i udowadniać, że to takie wzruszające, że chora dziewczyna dostaje szansę na miłość, że tyle przeżyła dzięki Pawłowi, że to dla niej takie cudowne, a dla czytelnika wzruszające, itd. Jednak ja skupiam się na Uli, czy autorka i dotychczasowi zachwyceni czytelnicy zastanawiają się, jak książkę odbierają osoby chore tak jak Ula? Ludzie chorzy na serce (choroba głównej bohaterki nie jest wyssana z palca) również czytają i ja jedynie mam nadzieję, że tej książki nie wezmą do ręki. To książka dla zdrowych, którzy mogą sobie jedynie wyobrazić, jak to jest żyć z taką chorobą, pochlipać noskiem i poocierać łezki.
Książka pokazuje bardzo krzywy obraz wszystkiego, począwszy od wiary, otaczającej rzeczywistości, posługi Kościoła, na szpitalnej codzienności kończąc. I jest mi niezmiernie przykro, że aby zaspokoić czyjeś ambicje i rozrzewnić rzesze "fizycznie zdrowych czytelników", ta, z gatunku dla mnie trudna do określenia powieść, została wydana i postawiona na półce księgarni.